Skończyły się problemy techniczne z quadem, ale to nie oznacza, że drugi etap rywalizacji w Rajdzie Sardynii Rafał Sonik ukończył bez przygód. Ze względu na formalne nieporozumienie, kapitan Poland National Team wyjechał na trasę jako ostatni zawodnik. Musiał w kurzu i na rozjeżdżonym już mocno podłożu nadrabiać straty, wyprzedzając rywali. Dzięki agresywnej postawie „SuperSonik” znów był najszybszy.
- Chyba po raz pierwszy w życiu ruszałem na trasę jako ostatni zawodnik. Oznaczało to największy kurz, wybite dziury i wyrzucone na drogę kamienie. Jednocześnie, żeby myśleć o dobrym wyniku musiałem wyprzedzać, co na Sardynii obok wymagającej nawigacji i stromych skalistych zjazdów oraz podjazdów, stanowi największe wyzwanie. Nie mamy żadnych urządzeń sygnalizacyjnych, jak Sentinel w samochodach, więc musiałem drzeć się na wolniejszych rywali, żeby ustępowali mi miejsca. Byłem wściekły, ale te emocje pomogły mi przesunąć się z 10. na 6. pozycję do pierwszego tankowania – relacjonował Sonik.
Jazda w kurzu rywali nie była jedynym problemem krakowianina. Podążając za innymi zawodnikami i czekając na moment do wyprzedzenia, musiał zdać się na ich umiejętności nawigacyjne. W tumanach pyłu śledzenie roadbooka staje się niemal niemożliwe i trzeba wierzyć w umiejętności konkurenta. Na tych Sonik zawiódł się trzykrotnie, tracąc kolejne cenne minuty. – W drugiej części trasy jeszcze bardziej dokręciłem śrubę. Wyprzedziłem kolejną trójkę quadowców, którzy na szczęście zachowali się bardzo ładnie i puścili mnie, widząc że jestem zdecydowanie szybszy.